1 miesiąc, 6 dni

Będzie, będzie zabawa!



Wyruszyliśmy na salę - mamy do pokonania 14 km, także pełen czill, muzyczka leci, uśmiechy są! Fotografowie szaleją - wychylają głowy przez szyberdach samochodu, jednocześnie kierowca i pasażer robią Nam zdjęcia (wynajęliśmy kaskaderów? :D) - są świetni! Dojeżdżamy garbusem na salę, za Nami kilka vipowskich samochodów i wesoły autobusik pełny Naszych gości! Są wszyscy, więc rodzice mogą widać Nas chlebem i solą! Znajdujemy się pod wejściem, a w środku czeka na Nas cała ekipa Greków - tak, chyba 10,12 osób stoi przebranych w prześcieradła i liście laurowe na głowie, miła Pani trzyma wiązankę polnych kwiatów, a dwóch mężnych Panów rozwinęło złoty sznurek i zabarykadywało nam przejście. Chwila, chwila, musimy skupić uwagę na Naszych kochanych Mamach. Witają Nas chlebem i solą, Mama pyta "co wybieram" pewnie odpowiadam, że wybieram "chleb, sól i Pana Młodego, żeby pracował na Niego" - jemy najpyszniejsze kromki na świecie - chleb z solą, to chyba nawet gorzej niż studenci :D Teraz pora na najlepsze, trzeba wypić szampana i bez skrupułów potłuc kieliszki (chyba jedyna okazja w życiu). Na trzy, cztery tłum szybko zmienia swoje miejsca i ucieka z pola rażenia :) Mam bardzo porządnego Pana Męża - biegał z tą miotełką jak szalony, sprzątał dokładnie, a ja stałam z łopatką i dzielnie się przyglądałam, no i oczywiście go wspierałam :)
Teraz pora na sprawdzenie siły Pana Męża - przeniesienie przez próg. Pan Mąż chyba ćwiczył dobrze na tej swojej siłowni bo podnosi mnie bez żadnych jęków i przenosi przez próg nadziewając się na dalej stojących Greków. Wszyscy mili i śmieszni ludzie składają Nam życzenia i śpiewają sto lat!
Przed Panem Mężem wyzwanie numer dwa - do pokonania spora ilość schodów (z wrażenia ich nie policzyłam) ze mną na rękach (hłe, hłe, myślał, że rzuci mnie przez próg i po bólu? :D) Jest dzielny, wynosi mnie do samej góry, gdzie wita Nas najlepiej rozkręcający imprezy DJ w mieście! Wszyscy goście pojawiają się za Nami, część zerka na tablicę stołów, część biegnie prosto po kieliszek z szampanem. I zaczyna się! Pierwsze sto lat, drugie sto lat, trzecie sto lat i ósme gorzko, gorzko a Nam burczy w brzuchach :D Na szczęście udaje się i siadamy przy stołach. Jesteśmy oczarowani przystrojeniem sali! Wszystko jest magiczne i piękne :) W końcu pojawia się zupa - krem z porów z chipsami z boczku wędzonego (ślinka cieknie), drugie danie: eskalopki z polędwicy wieprzowej w sosie kurkowy, ziemniaczki opiekane z czosnkiem i ziołami i surówki, a na deser mrożony nugat migdałowy z sosem czekoladowym i malinowym (kilka osób podeszło do mnie zapytać, czy mogę wylizać talerz, więc chyba smakowało :D). Brzuchy pełne, wszyscy w dobrych humorkach, to szybka partyjka zdjęć na zewnątrz i wracamy na wyczekiwany pierwszy taniec :) Wszyscy stają wokół Nas i nagle rozbrzmiewa się dźwięk muzyki "Time of my life - Dirty Dancing" słychać szumy, ktoś kogoś szturcha, z oddali słyszę " o jaa super" i zaczyna się, muzyka Nas porywa (w końcu poszaleliśmy z próbami tańca, które planowaliśmy ponad miesiąc, a skończyły się na dniu poprzedzającym wesele o 22 w ilości sztuk dwa). Nim się obejrzeliśmy już wszyscy byli na parkiecie :) Impreza rozkręciła się w najlepsze. Cześć Naszych weselnych gości dostała swoje role na weselu - był Pan Abstynent - zadanie polewanie wódki i patrzenie jak ludzie piją z kieliszków (szło mu całkiem beznadziejnie :D) Pan Prądowy (kto to widział, żeby na weselu brakło prądu-wódki, spisał się na medal!), Pan Motorniczy - rozbujał pociąg lepiej niż polskie pendolino :D i cała reszta osób, która wywiązała się ze swoich obowiązków śpiewająco!
Przerywnik o 20.30 - posiłek w postaci sakiewki z piersi kurczaka z mozarellą i suszonymi pomidorami + dufinki i mix sałat, mój żołądek, który już dziękował musiał niestety przyjąć tą porcję, oczy wygrały i jadły! :D Szybki posiłek i bawimy się dalej, czas ucieka, nie mogliśmy marnować ani chwili! Wszyscy bawią się znakomicie, każdy tańczy z każdym, wszyscy szaleją :D
Zbliża się godzina 22, atrakcji ciąg dalszy, wjeżdża tort :) Kroimy go wspólnie i pierwszy raz karmię Pana Męża tortem (on mnie z resztą też). Jest pyszny i rozpływa się w ustach, do stolika bierzemy dokładkę, a co, jak szaleć to szaleć :D

Nie sądziłam, że aż tak mnie poniesie z tą relacją i co byście nie posneli i nie zmęczyli za bardzo wzroku będzie i część czwarta :) Cześć czwarta powinna być częścią ostatnią, a atrakcji nie będzie tam brakować, więc warto na nią czekać :)

P.S
Przepraszamy za nieobecność, ale jesteśmy w podróży poślubnej, więc przesylamy Wam dużo słońca!

1 komentarze:

Elwa pisze...

prosze mi przywieźć dużo słońca w walizce..:)

 

Goście

Archiwum